Mieszko I był wikingiem? Rozmowa z Robertem Kilenem, autorem powieści "Ogień jeziora"
Ręka do góry, kto z zapartym tchem oglądał „Wikingów” i wzdychał do Travisa Fimmela. Teraz niech zgłoszą się ci, którzy zaczytywali się Danem Brownem i „Kodem Leonarda Da Vinci”. Jeżeli na któreś z pytań pada odpowiedź – Tak, to ja. To „Ogień jeziora” jest właśnie dla Ciebie.
Robert Kilen napisał szybką książkę, choć liczącą pięćset stron. Krótkie rozdziały i przeskoki od jednej postaci do drugiej, sprawiają, że nie wiadomo kiedy mija godzina z książką w ręce, a za nami sto stron tekstu. Kilen nie wymaga od swoich czytelników, by wyszukiwali na swoich półkach podręczników historii i analizowali drzewo genealogiczne Piastów. Wszystko, co musimy wiedzieć, by dobrze się bawić, dostajemy zgrabnie wplecione w fabułę. Tajemnica, której ujawnienie może zmienić historię świata, tylko dodaje pikanterii, bo choć to wokół niej zbudowana jest kanwa powieści, równie dobrze mogłoby chodzić o skrzynię nordyckiego złota i też by było fajnie.
Powieść rozgrywa się równolegle na kilku płaszczyznach. Tytułowe postacie działają w zespołach, zgrupowane z barwnymi bohaterami drugiego planu. Śmiało można też rzec, że mamy przynajmniej dwie sceny finałowe i kilka zwrotów akcji, które zaskoczą nawet najbardziej wybrednego fana kryminałów. Co ciekawe, dość długo zajmuje czytelnikowi stwierdzenie, kto w tej powieści jest kim. Kto jest dobry, a kto zły? Kto jest z ABW, a kto szpieguje dla obcego wywiadu? Tu muszę napisać tak - #lubięTo. Nawet to, kto tak naprawdę jest postacią tytułową, jest utrzymane w tajemnicy do samego końca, bo kandydatów do palmy pierwszeństwa mamy kilku.
Lubię, gdy autor nie sili się na język, którego nie używa na co dzień. Powieść, w tym przypadku kryminał historyczny, to nie traktat filozoficzny, albo losowe zestawienie słów ze słownika wyrazów obcych. Ze stron „Ognia jeziora” nie bije literacki bełkot i fałsz. Dialogi są zgrabne, a ich opisy nie ociekają przyimkami. Dlaczego nie? Bo Kilen, na tyle dobrze buduje klimat, że nie musi podkreślać czy ktoś powiedział coś głośno, czy z sarkazmem.
Robert Kilen zdradził mi też kilka sekretów o tym, jak powstawał - „Ogień jeziora". Poniżej nasza rozmowa ;)
Od momentu powstania pomysłu, do wybicia na klawiaturze pierwszego
zdania upłynęło sporo czasu? Jak długo powieść dojrzewała do tego, by
zobaczyć światło dzienne?
Robert Kilen,
autor: Od momentu pomysłu do jej napisania nie upłynęło dużo czasu, bo
nie lubię czekać. Jestem dość niecierpliwy, jeśli chodzi o realizację
własnych pomysłów. Jak tylko książka się pojawiła w mojej głowie, od
razu zacząłem ją pisać. U mnie raczej nic w głowie nie dojrzewa. Od razu
mam dość precyzyjny pomysł na intrygę, więc siadam i piszę.
Autorzy
często opowiadają o przyjemności, jaką sprawia im pisanie. Jednak
często też zdarza się też wpaść na mur, który trudno przeskoczyć. Miał
Pan taki moment przy pisaniu ognia, że doszedł do ściany i nie wiedział
jak dalej poprowadzić fabułę?
Nie doszedłem do muru, pisząc „Ogień
Jeziora”, bo intryga, jej rozwój i rozwiązanie mam cały czas w głowie.
To jest tak, że najpierw wpadam na pomysł. W tym przypadku była to
podwójna inspiracja. Po pierwsze podróż do Norwegii, do przepięknego
rejonu, który nazywa się Kilen
(sic!). Po drugie, odwiedzenie miejsca, w którym istniała niegdyś
największa osada wikingów na obecnych ziemiach polskich, czyli Truso.
To rejon nieopodal Elbląga. Aż do tego miejsca sięgało kiedyś Morze
Bałtyckie. Potem przypomniałem sobie o Karpaczu, do którego również się
wybrałem, żeby zobaczyć świątynię Wang. Musiałem przecież wiedzieć, co i
skąd wydobędą bohaterowie, żeby przybliżyć się do rozwiązania zagadki.
Zawsze, gdy piszę, to muszę dane miejsce zobaczyć, przyjrzeć mu się.
Dzięki temu jest mi łatwiej i myślę, że dane miejsce jest opisane
bardziej wiarygodnie.
Jeden z czarnych charakterów nosi spódnicę. To
ukłon w stronę feministek? Przesłanie, że kobiety też potrafią być
niebezpieczne i nie jest to tylko domena mężczyzn?
Ten czarny
charakter, który nosi spódnicę, tak naprawdę jest raczej zagubioną osobą
i nie ma co ukrywać, oszukaną przez prawdziwego złoczyńcę. Jedynie
udaje silną, jest owszem pewna siebie i dość skuteczna, lecz tak
naprawdę jej twardość na końcu się kruszy. Ukłonem w stronę mocnych
kobiet, są inne postaci z książki. Na przykład Ewa, siostra Maksa, to
absolutnie super dziewczyna, inteligentna, błyskotliwa i także nieomylna
w działaniu. A przez to niebezpieczna dla „złych ludzi”.
Część
fabuły opiera się na historycznych dywagacjach na temat pochodzenia
Mieszka I. Nie wymaga Pan od czytelnika, by wiedział cokolwiek więcej o
historii naszego Państwa, oprócz tego, co wyjaśnia pan w ogniu. Ciężko
było połączyć teorie, historię i fikcję?
Połączenie fikcji z historią
nie sprawia mi kłopotu. Uważam, że twórca ma prawo do fantazji. Chyba
każdy przyzna, że hipoteza o tym, że Mieszko I był wikingiem, jest
ciekawa. Zresztą poparta pewnymi faktami, o których nie omieszkałem
wspomnieć w „Ogniu Jeziora”. Nie tylko historia Mieszka I jest
inspirująca. Skoro o mocnych kobietach już wspomnieliśmy, to jego córka,
a siostra Bolesława Chrobrego — Świętosława znana też jako: Sygryda, Storrada,
była kobietą, z którą liczyła się spora część ówczesnego świata. Tak
wynika z dokumentów, przekazów i niekiedy nawet skandynawskich sag.
Wspomniała pani o tym, że autorom sprawia radość pisanie. Owszem.
Sprawia ogromną frajdę. To niejako wymyślanie pewnej cząstki świata,
żyjących w nim ludzi, kreowanie toczącego się życia. A dodanie do tej
współczesnej opowieści fragmentów z dawnych czasów wymaga jeszcze
większej kreacji, i to jest dla mnie chyba najlepsze w tworzeniu
książek. Wtedy czuję, że w głowie przestawiają się trybiki i mam z tego
dużą satysfakcję. Mam nadzieję, że i czytelnicy mają przyjemność z
czytania.
Pisząc, preferuje Pan krótkie rozdziały, które nadają
też powieści tempa. W ogniu występuje wiele postaci z pierwszego i
drugiego planu. Jak się pracuje z taką liczbą charakterów, które trzeba
wiarygodnie oddać? Pomaga pan sobie notatkami przy pisaniu, ma
przygotowane charakterystyki postaci?
Krótkie rozdziały według mnie
dynamizują książkę. Tworzę taki serial sensacyjny na papierze. Takie
założenie przyjąłem od pierwszej książki „Krew Illapa”.
Tak jest też w poprzedzającym „Ogień Jeziora”, „Czarcie”. Nie pomagam
sobie notatkami. Po prostu zamykam oczy i widzę tę historię. Mam ścisły
umysł, co pozwala mi zapamiętać postacie, ich charaktery, wygląd. Tu,
wzorem Agathy
Christie, czasem opisuję osoby, które znałem lub znam. Albo pojawiły
się na chwilę w moim życiu. Wzorem jednej z postaci drugoplanowych w
„Ogniu Jeziora” jest na przykład jedna z czytelniczek, którą poznałem w
czasie spotkań przy okazji premiery poprzedniej książki „Czarta”. Czasem
zmieniam im tylko imię lub nazwisko.
Wyczytałam, że Pana rodzina
pochodzi z Norwegii i podróż tam była inspiracją do stworzenia ognia. W
Polsce zaś lubi Pan spędzać czas nad Bałtykiem. Czy otaczająca przyroda,
ma wpływ na otoczenie, które konstruuje pan w swoich powieściach?
Oczywiście,
że okoliczności, w tym przyroda, mają wpływ na to, jak opisuję potem
rzeczywistość. Rzeczywiście lubię polskie morze. Głównie Stegnę, bo
najkrócej tam się jedzie z Warszawy. Wsiadając w piątek po południu w
samochód, w nieco ponad 3 godziny mogę być już nad morzem. Notabene,
zastała mnie Pani właśnie nad morzem.
Zastosował Pan też manewr, który bardzo lubię w powieści. Chociaż pomiędzy dwoma postaciami, coś zaiskrzyło, nie kończy się to tak jak u Jamesa Bonda.
Nie
lubię schematów. Myślę, że piszę dla podobnych ludzi. Tych, którzy są
znudzeni, może zmęczeni schematami, również w literaturze. Staram się, żeby
poruszać się w obrębie gatunku, tzn. powieści sensacyjnej, ale łączyć
ją np.z kryminałem czy opowieścią historyczną. Akcja w takich książkach
nie może być sztampowa, przewidywalna. Wszystko po to, żeby
zainteresować i zaskoczyć czytelnika. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby
ktoś mi powiedział, że przewidział, że tak to się skończy. Jeśli
opowieść jest schematyczna, nie ma zmian, zwrotów akcji, to według mnie,
czytelnik może czuć się rozczarowany. A to przecież czytelnik musi być
zadowolony z książki.
Pisarze lubią przemycać do swoich powieści
wątki autobiograficzne. Znajdziemy w Ogniu coś więcej niż sentyment do
motywów skandynawskich?
Nie ma w tej książce wątków autobiograficznych. Podobnie jak Maks Keller to nie jest Robert Kilen.
Natomiast bez jakichś skrawków z życia autora nie byłoby książek.
Przecież to jak ktoś pisze, o czym pisze, jak konstruuje bohaterów,
akcję, fabułę… musi wynikać z doświadczenia życiowego autora. W takim
sensie wątki autobiograficzne są. Choćby taki, że byłem kilkukrotnie nad
jeziorem Narie, spotkałem wycieczkę przy fontannie Neptuna w Gdańsku i
ktoś mi opowiedział, że jeździ na rolkach wokół Stadionu Narodowego.
Takie chwile z życia wykorzystuję w książkach.
Myśli Pan już o kolejnej książce?
Kolejne dwie książki są już napisane. Teraz piszę następną. Wszystko jednak zależy nie od tego, kiedy autor napisze książkę, tylko od tego, kiedy wydawca ją wyda.
Komentarze
Prześlij komentarz